dariusz gnatowski zona
Zapalono ogień pod stosem. RS 8 Ojciec Gregore przeżegnał się, pośpiesznie odmówił krótką modlitwę i wyciągnął miecz. Rycerz nie mógł dłużej czekać i już chciał rzucić się sam ku wrogom, gdy król dał sygnał do ataku i jego wojsko, wycieńczone długimi walkami, runęło w dół. Wojenne okrzyki rozdarły powietrze, atakujący natarli niczym straceńcy, bo choć znużeni i mniej liczebni, mieli w sobie ducha swych przodków wikingów, w dodatku znajdowali się na własnej ziemi i jej bronili, podczas gdy w szeregach wroga służyło wielu najemników, którzy chętnie brali żołd, ale niechętnie nadstawiali skóry. Rycerz poczuł swąd ognia, a zaraz potem zdało mu się, że Igrainia woła go po imieniu. To nie był krzyk o ratunek, lecz nieskończenie smutny lament z powodu straty, wyraz bólu sięgającego poza śmierć samą, poza grób. W odpowiedzi zawołał ją również, lecz jego głos zabrzmiał jak grom, gdyż szalony gniew dodał mu sił. Rycerz runął w kierunku drzewa, nie bacząc, że może w każdej chwili zginąć, skoczył na stos, nie zważając na płomienie parzące mu skórę, przeciął więzy, a ona osunęła się w jego ramiona... milcząca i bez życia. Z jego gardła wydobył się ryk wściekłości. Rozejrzał się, szukając wzrokiem człowieka w czerni, lecz nigdzie nie mógł go dostrzec, za to zobaczył, jak ku niemu rzucają się zwykli wrogowie. Musiał położyć Igrainię na ziemi, odwrócić się i walczyć, walczyć, walczyć... Nagle poczuł śmierć za plecami, ogarnęła go ciemność, szkarłatna ciemność, lecz najwyższym wysiłkiem woli odwrócił się, uniósł dziwnie omdlewające ramiona, gotów zadać straszliwe pchnięcie, lecz za nim nie było nic. A ona... A ona znikła. RS 9 Znów ktoś skoczył ku niemu, oszołomionego rycerza uratował tylko instynkt, gdyż jego umysł zupełnie przestał pracować. Ramię niemal samo odparowało cios, a potem pochłonął go wir walki. Szczękały miecze, topory rozłupywały czaszki, krew wsiąkała w ziemię, zmieniając ją w zdradliwe błoto, na którym łatwo było się poślizgnąć. Naraz rozległ się głos rogu, bitwa na moment zamarła, człowiek, którego rycerz właśnie przeszył mieczem, zdążył jeszcze uśmiechnąć się szyderczo, nim osunął się bezwładnie. W powietrzu dało się słyszeć upiorny chichot. Wpadli w sprytnie zastawioną pułapkę. Wróg pokazał im tylko część swoich wojsk, reszta czekała w ukryciu, zaś teraz runęła przez przełęcz jak fala, by napełnić wąwóz niemal po brzegi. Rycerz obrócił się i ciął przez pierś pieszego, który zakradał się od tyłu, chcąc go zabić. Ujrzał króla, a na ten widok wróciła mu zdolność myślenia, przypomniało mu się, kim jest i co ma czynić, więc podążył w jego stronę, by zająć miejsce u jego boku i walczyć aż do śmierci. Chciał umrzeć. Ona nie żyje, nie żyje, krzyczało coś w jego duszy. Jedyne, co mu pozostało, to odnaleźć jej szczątki. Ujrzał kohortę jeźdźców, przybywającą z wolnym wierzchowcem, by ratować króla z pola walki. - Uciekaj, panie! - krzyknął. Jeźdźcy osłonili króla, zmusili go, by wsiadł na konia i zaczęli wycofywać się w stronę jaskiń i tajemnych przejść, których wróg nie znał. Zagrały dudy, dając znak do odwrotu, ale oczywiście bitwa trwała dalej, gdyż wszyscy nie mogli się wycofać,część została na polu walki,