bardzo przystojnym, ciemnowłosym i ciemnookim mężczyzną.
O własnych siłach wyrwał się z nieciekawej dzielnicy Providence i wyrobił sobie renomę w trudnym fachu. Pomógł matce, która wychowała go sama, skończyć college. Teraz pani Rabedeneira pracowała jako wykładowca w innym college’u i należała do wyborców Jacka Swifta. Colin nigdy nie miałby ochoty skakać z helikoptera pośród sztormu po to, by ratować rybaków i żeglarzy, pomyślała Lucy. Zadowalała go praca w Departamencie Stanu i sprawdzanie się na korcie tenisowym. To go zresztą zabiło. – Kiedy zacząłeś pracować dla Redwing Associates? – zapytała. – Półtora roku temu zostałem ranny podczas akcji ratowniczej. Gdy obudziłem się po operacji, czekała na mnie wiadomość od Sebastiana. – Spojrzał na Madison i J.T., wpatrzonychw niego jak w obraz. – Widzę, że jesteście już dorośli. Miło mi was spotkać. Był czarujący i Lucy pomyślała, że czułaby się całkiem bezpiecznie, gdyby razem z nim balansowała na linie nad wzburzoną powierzchnią morza. Również Colin był dobrze wychowany, uprzejmy i od pierwszego wejrzenia wzbudzał sympatię. Natomiast Sebastian Redwing należał do zupełnie innego gatunku ludzi. Nie był czarujący, dobrze wychowany ani nie budził odruchowej sympatii. Nie dbał o to, czy ktokolwiek czuje się przy nim bezpiecznie. Był po prostu znakomity w tym, co robił. – Chcecie obejrzeć naszą siedzibę? – zapytał Rabedeneira, zwracając się do dzieci. – Wyjdźcie przed dom i powiedzcie Chargerowi, żeby was oprowadził. J.T. był wyraźnie zachwycony. Madison, oczarowana super przystojnym i super sprawnym przyjacielem ojca, nieco mniej, ale grzecznie poszła za bratem. Nieoczekiwanie Lucy poczuła się trochę głupio. Firma Redwing Associates specjalizowała się w likwidowaniu prawdziwych zagroz ˙eń i organizowała akcje przeciwko najgroźniejszym przestępcom, takim jak porywacze i terroryści, i z całą pewnością nie zajmowała się podobnymi bzdurami jak anonimowe telefony lub kule na siedzeniu samochodu. – Świetnie wyglądasz, Lucy – powiedział Rabedeneira. – Dziękuję. – Co tam słychać w Vermoncie? – Wszystko w porządku. Prowadzę własną firmę. Turystyka kwalifikowana. Jak na początkującą, idzie mi zaskakująco dobrze. – Prawdę mówiąc, nigdy nie rozumiałem tych poszukiwaczy przygód. – To dlatego, że musiałeś sprzątać po wielu poszukiwaczach, którym się nie udało. – Uśmiechnęła się. – Ale bezpieczeństwo jest naszym absolutnym priorytetem. Plato podszedł do krzesła i dopiero teraz Lucy zauważyła, że lekko utyka. To oznaczało, że jest skazany na pracę za biurkiem. Usiadł i jego twarz spoważniała. – Powiesz mi, dlaczego tu przyjechałaś? – Miałam coś do załatwienia w Jacksonie, więc pomyślałam, że skorzystam z okazji i zobaczę, co u was słychać. – Przecież nie wiedziałaś, że mnie tu zastaniesz – zauważył. – Tak, ale Sebastian... – Daj spokój, Lucy. Nie uwierzę, że przejechałaś tyle kilometrów