- Nie. Dobranoc.
- Mogę jakoś pomóc? Łypnął na nią spode łba. - Owszem, ale pani tego nie zrobi. - Ja... - W tym momencie zrozumiała, o czym mówi hrabia. - Och. - Proszę mnie zostawić samego, panno Gallant. Zawahała się, po czym skinęła głową i sięgnęła do klamki. - Dobranoc, lordzie Kilcairn. - Może się pani przyśnię, Alexandro. Ja z pewnością będę o pani śnił. Po powrocie do swojego pokoju dobre pięć minut zastanawiała się, czy zaryglować drzwi. W końcu zwyciężył rozsądek. Kiedy przebrała się w koszulę nocną, stanęła bez ruchu przed kominkiem i dotknęła ust. Śnić o nim, też coś! Będzie miała szczęście, jeśli w ogóle zmruży oczy. Lucien chodził wokół stołu i liczył w myślach bele siana, sztuki bydła, cenę owsa, ilość węgla potrzebnego do ogrzania Kilcairn Abbey przez całą zimę. Nic nie pomagało. - Do diaska! - zaklął. Powtórzył te słowa kilka razy, za każdym razem wypowiadając je innym tonem. Mężczyzna o jego doświadczeniu i reputacji nigdy, przenigdy nie uganiał się za podstarzałą dziewicą, zwłaszcza gdy zatrudniał ją jako guwernantkę. Pocałował ją w nadziei, że ukoi pragnienie, które w nim budziła. Przeliczył się niestety i teraz dręczyło go pożądanie. Po pierwszej chwili wahania panna Gallant zareagowała bardzo żywo, w końcu jednak pobiegła do łóżka, zostawiając go rozpalonego. A on dobrowolnie wypuścił ją z rąk. Jeszcze raz okrążywszy pokój, wyszedł na korytarz i ruszył w dół po schodach. Zatrzymał się przed pierwszym z kilkunastu pokojów znajdujących się pod salą balową. Na swoje pukanie usłyszał niezbyt uprzejmą odpowiedź. Zapukał jeszcze raz, głośniej. - Dobrze, dobrze, do licha - burknął męski głos. - Lepiej, żeby to było coś ważnego. Drzwi się otworzyły i zaspany pan Mullins łypnął gniewnie na intruza, trąc oczy. Ujrzawszy pracodawcę, zbladł i wyprostował się pospiesznie. - Milordzie! Nie wiedziałem... - Panie Mullins - przerwał mu Lucien. - Mam dla pana zadanie. - Teraz, milordzie? - Tak, teraz. Proszę przygotować listę... dwunastu, no, powiedzmy, piętnastu samotnych kobiet z arystokratycznych rodów, o dobrym charakterze, miłej powierzchowności, w wieku od siedemnastu do dwudziestu dwóch lat. Jeśli kobieta nie znalazła męża do czasu ukończenia dwudziestego drugiego roku życia, widocznie miała jakiś defekt, umysłowy lub fizyczny. Był pewny, że w pannie Gallant wkrótce jakiś znajdzie. - Kobiety. Tak, milordzie. Ale... w jakim celu? - Małżeństwa, panie Mullins. Proszę mi dostarczyć listę rano, żebyśmy mogli zacząć eliminację. Zostawił osłupiałego doradcę i wrócił na górę. Wimbole już udał się na spoczynek, dom był pusty i cichy. Dotarłszy do swojego apartamentu, zwolnił lokaja i rozebrał się. Nalał sobie brandy i wychylił ją jednym haustem. Jeszcze długo w noc siedział po ciemku i patrzył na księżyc, ale widział tylko turkusowe oczy. Kiedy rano Bartlett zapukał do drzwi, a następnie wszedł bez pytania do sypialni, Lucien spał dopiero od dwudziestu minut. - Do diabła! Która godzina? - burknął, ciskając w służącego butem. Bartlett złapał pocisk i ruszył do okna. - Siódma, milordzie. Pan Mullins wyszedł, ale prosił mnie, bym panu przekazał, że wróci o ósmej. Rozsunął ciężkie niebieskie zasłony. Jasne światło dnia zalało pokój. Lucien jęknął i zakrył oczy ręką. - Czy Wimbole ma przygotować coś na ból głowy, milordzie? - spytał lokaj, zbierając rozrzucone ubrania.