Zadzwoniła do Luke'a do domu, ale odezwała się sekretarka.
- Mówi Rainie - przedstawiła się. - Dzięki za wiadomość. Nie ma mnie w mieście, ale rano wrócę. Luke, czy mógłbyś umówić się z panem Carlem Mitzem? Tylko wy dwaj. Potem dasz mi znać, gdzie ma dojść do spotkania. Ostatnie trzy dni ścigał mnie jak szkodnika. Chyba powinnam z nim pogadać. 155 Odłożyła słuchawkę. Woda spływała z włosów na podkoszulek. Ujrzała swoje odbicie w lustrze. Była zdumiona, widząc blade zmarszczki i cienie na mokrej twarzy. Jej wargi wyglądały tak, jakby krew zupełnie z nich odpłynę¬ ła. Miedziane włosy w kompletnym bałaganie. Pomyślała, że wygląda jak jakaś punkówa. Albo jak ofiara wampira. Patrzyła na swoje odbicie i nie czuła żadnego związku z tą wymęczoną osobą. Bethie w końcu podjęła walkę. Widziała swojego napastnika i rozpaczliwie próbowała uciec. Co czuła w ostatnich chwilach życia? Czy umysł daje człowiekowi luksus myślenia, że zostało się oszukanym? A może przerażenie ma związek ze stroną fizyczną? Adrenalina i testosteron. Czysty zwierzęcy instynkt walki, przeżycia, oddychania? Kiedy była młodsza, obserwowała, jak dzikie koty polowały na myszy. Taki kot chwytał mysz w zęby, a po chwili ją puszczał. Potem znów łapał i znów puszczał. Mysz piszczała, piszczała i piszczała. Zabawa trwała dalej, a mysz wydawała coraz słabsze odgłosy. W końcu, kiedy kot puszczał ją kolejny raz, mysz przewracała się na grzbiet i poddawała się. Śmierć wyda¬ wała się lepsza niż życie. Może właśnie w ten sposób natura lituje się nad słabszymi ogniwami łańcucha pokarmowego? Pomyślała o Mandy, o tym, jak pragnęła się napić po wielu miesiącach walki w AA, a potem jechała samochodem z popsutym pasem bezpieczeństwa. Pomyślała o Bethie, o tym, jak po latach samotności wpuściła do domu całkiem obcego mężczyznę. Śmierć jest lepsza niż życie. Rainie wstała. Wrzuciła do torby resztę przyborów toaletowych. Była godzina dwudziesta trzecia. Siedem godzin przed odlotem. Zostały jej dwie godziny jazdy. Życie jest bitwą- pomyślała. - Czas przyłączyć się do walki. Dom Quincy'ego, Wirginia Agentka specjalna Glenda Rodman skuliła się na podłodze w rogu gabi¬ netu pachnącego wodą kolońską. Na zewnątrz wył wiatr. Deszcz spływał po oknach. Drzewa pochylały się, zahaczając jedno o drugie. Grzmoty nadal było słychać, chociaż błyskawice pojawiały się coraz to dalej. Alarm pięć razy zaczynał piszczeć, kiedy następowały przerwy w zasilaniu. Najwyraźniej system awaryjnego zasilania nie był odpowiednio podłączony. Glenda była gotowa w każdej chwili połączyć się telefonicznie z firmą ochroniarską. Agenta specjalnego Montgomery'ego nigdzie nie można było znaleźć. Kiedy była w kuchni, telefon znów zadzwonił. Włączyła się automatyczna sekretarka i rozległ się głos. 156 - Śmierć, śmierć, śmierć, zabić, zabić, zabić, zamordować, zamordować, zamordować - nucił głos. - Śmierć, śmierć, śmierć, zabić, zabić, zabić, zamordować, zamordować, zamordować. Quincy, sprawdź skrzynkę na listy. Śmierć, śmierć, śmierć, zabić, zabić, zabić, zamordować, zamordować, zamordować. Śmierć, śmierć, śmierć, zabić, zabić, zabić, zamordować, zamordować, zamordować... Glenda objęła rękami kolana. Siedząc na podłodze gabinetu, kołysała się w przód i w tył. Kiedy światło zgasło kolejny raz, alarm znów zaczął piszczeć. 23 Greenwich Village, Nowy Jork