– Lucy, tu liczy się czas.
Położyła podręcznik obok łóżka. – Na pewno nie masz połamanych żeber? Nie masz przebitej opłucnej? – Żebra są w porządku. Płuca też. Denerwował ją, ale widziała, że mówienie sprawia mu duży wysiłek. Obejrzała ranę nad okiem. – Przydałoby się kilka szwów – mruknęła, on jednak milczał, więc uznała temat za zakończony. – Będę musiała oczyścić te rany. – Wymyły się w strumieniu. – Tamta woda, choć czysta, nie ma właściwości odkażających. Spojrzenie Sebastiana znów pociemniało. Lucy wyczuwała, że jej pacjent jest u kresu cierpliwości. Było oczywiste, że nie lubił być zdany na czyjąś łaskę. – Muszę znaleźć jeszcze kilka rzeczy – mruknęła i pochyliła się nad pudełkiem. Gdy po chwili podniosła głowę, Sebastian już spał albo stracił przytomność. Usiadła na brzegu łóżka i pochyliła się nad nim. Oddychał normalnie, widocznie więc usnął. Tym lepiej, pomyślała. Szybko zamoczyła sterylną gazę w środku dezynfekującym, oczyściła najgorsze zadrapania i posmarowała je maścią z antybiotykiem. Głowę trzeba było obandażować. Starała się robić to jak najdelikatniej. Gdy skończyła, Sebastian otworzył jedno oko. – Siostro Lucy. – Nie spałeś? – zdziwiła się. – Wydawało mi się, że będzie lepiej, jeśli będę udawał, że śpię. Ty mniej się denerwowałaś, a ja nie musiałem czekać pół nocy na opatrunek. – Wcale nie jestem zdenerwowana, Redwing – odrzekła. – Jasne – uśmiechnął się z rozbawieniem. – Widzę, że ten upadek nie zaszkodził ci aż tak bardzo – mruknęła, zsuwając się z łóżka. – Chcesz środek przeciwbólowy, czy też wolisz, jak na prawdziwego mężczyznę przystało, zwijać się w mękach przez całą noc? – Wezmę tabletki, jeśli będzie na nich wypisana nazwa. Lucy rozzłościła się. – Do diabła, czyżbyś sądził, że to ja zepchnęłam cię do wodospadu?! Nie odpowiedział. Złożyła to na karb jego kiepskiego stanu i chwilowej niepoczytalności, bo była pewna, że nawet człowiek, którego profesja zmuszała do cynizmu i paranoidalnej podejrzliwości, nie mógłby na serio przypuszczać, że ona mogłaby kogokolwiek zranić. Dopiero teraz, gdy największy kryzys minął, dotarła do niej treść tego, co się stało. – Czy naprawdę myślisz, że to wcale nie był wypadek? – Nie był. – Ale nie masz stuprocentowej pewności? To mogły być dzieci, albo zbocze samo się osunęło... – Może. Widziała jednak, że w to nie wierzy. Oczywiście. Wyszkolono go w taki sposób, że dostrzegał tylko najciemniejszą stronę życia.